Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 31 grudnia 2017

Krzywcze

Przystanek nad Cyganką...

     Podróże mają to do siebie, że nie zawsze możemy zobaczyć to co byśmy chcieli. Dlatego podróżując, trzeba zobaczyć to co się da. Tak było za pierwszym razem gdy przejeżdżałem motocyklem przez Krzywcze (ukr. Кривче). Miejscowość ta leży na trasie, z Mielnicy Podolskiej do Borszczowa. I na monotonnej mapie Podola, z wielkimi połaciami pól pszenicy i słoneczników ciągnących się po horyzont, jest to miejsce warte poświęcenia mu kilku chwil.
     Pierwszą rzeczą, która przyciągnie uwagę turysty, jest zamek. Opisany w każdym przewodniku po Podolu. Forteca nie zachwyca dziś swoim wyglądem, nie sposób też jej przeoczyć, wszystko dlatego, że w miejscu niegdysiejszego dziedzińca zamkowego przebiega dzisiaj główna droga. 

     Jak wspomniałem, pierwszy raz przez Krzywcze przejeżdżałem na motocyklu. Jechałem sam, więc zostawiłem moto pod jedną z baszt i udałem się  do sklepu spożywczego po drugiej stronie ulicy, celem uzupełnienia prowiantu. Przeleciało mi przez głowę zajechanie do Jaskini Kryształowej, o której czytałem w domu przed podrożą. Wypytałem sprzedawczynię o dojazd, jednak zrezygnowałem z tego planu. Dzisiaj myślę, że dobrze zrobiłem, a jaskinię na spokojnie odwiedziłem rok później z żoną, przyjeżdżając na miejsce już samochodem.


     Zamek powstał w I połowie XVII wieku, z fundacji rodu Kątskich, którzy byli właścicielami majątku Krzywcze. Forteca kontrolowała szlak handlowy wiodący do Dniestru. Zbudowana na planie kwadratu z basztami w narożnikach i bramą wjazdową w zachodniej kurtynie. Z trzech stron fortecę otaczała sucha fosa, a z czwartej - północnej strony - strome zbocze. Na kartach historii zamek odegrał raczej rolę epizodyczną, niejako ocierając się tylko o wielkie wydarzenia. W 1648 roku zajęli go Kozacy, pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. W 1672 zdobyli go powracający z Buczacza Turcy, z sułtanem Mehmedem IV. W okresie 1684 - 1689 w związku z utratą Kamieńca Podolskiego, obsadzono zamek polskim wojskiem. 
     Niezmodernizowana budowla w kolejnych latach straciła swoje walory militarne i służyła jedynie za mieszkanie rodu Golejewskich. Następni, żydowscy właściciele - Siedmannowie (Zajdmanowie) w XIX wieku, rozebrali zamek, jako źródło materiału na budynki prywatne. Dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym, objęto resztkę ruin opieką konserwatorską, częściowo zrekonstruowano budowlę, a w jednej z baszt urządzono schronisko turystyczne. W czasie II wojny światowej zamek ponownie został częściowo zniszczony. W 1990 roku odbudowano mur łączący obie baszty.

     
     Spod zamku możemy się udać pod pomnik poległych żołnierzy Armii Czerwonej pochodzących z tej miejscowości, znajdujący się kilkadziesiąt metrów od ruin. Warto zaglądać na te i podobne, relikty poprzedniej epoki, ponieważ zaniedbane i nierestaurowane, nie wiadomo jak długo jeszcze tam będą.

Wieczna chwała żołnierzom, mieszkańcom wsi, jacy zginęli za cześć i niepodległość ojczyzny.

Wymienione nazwiska okolicznych mieszkańców, walczących po stronie Armii Czerwonej i poległych w II wojnie światowej.

Napis: Wojna Ojczyźniana.
   
     Mijając ruiny i jadąc kilometr - dwa główną trasą, zauważymy znak informujący o drodze do jaskini. Skręcamy w lewo, przejeżdżamy już piaskową drogą przez wieś i dojeżdżamy do parkingu otoczonego straganami. Parking jest płatny (10 hrywien w 2017 roku) i niestrzeżony. Tablice rejestracyjne zaparkowanych samochodów, świadczyły, że miejsce odwiedzają turyści z różnych zakątków Ukrainy. Następnie oznaczonym szlakiem, należy się udać kilkaset metrów zboczem wzgórza do wejścia do jaskini, które znajduje się na wysokości 70 m.


 
     Jaskinia Kryształowa (ukr. Кришталева печера) bo taka jest jej nazwa własna, jest jedną z najdłuższych w Europie. Jej długość wynosi 23 km, a na potrzeby turystyczne wydzielono 2,5 km. Pierwsze 500 metrów jest wydrążone ręką człowieka, natomiast dalej eksplorujemy już tylko dzieło natury. W środku panuje stała temperatura, niezależnie od pory roku wynosząca +10,6 °C i wilgotność 84-100%. Nazwa Kryształowa pochodzi od ścian jaskini pokrytych przede wszystkim skrystalizowanym gipsem. Przebycie całej trasy, zajmuje około 2 godzin. 



     Jaskinia ponoć posiada lecznicze właściwości. Jej pokryte skrystalizowanym gipsem ściany, odmienna jonizacja powietrza, nasyconego ozonem ma pomagać przy dolegliwościach dróg oddechowych takich jak astma. Na jednej z ukraińskich stron internetowych, można znaleźć informację, że wejście jest możliwe tylko z przewodnikiem. Jest to nieprawda, albo dane są nieaktualne. Razem z żoną zwiedzaliśmy jaskinię płacąc tylko, za bilet w kasie przy wejściu.

      Pierwsze wzmianki o jaskini pochodzą z 1721 roku. Wspomina o niej ksiądz jezuita Gabriel Rzączyński w swoim dziele Historia naturalis curiosa Regni Poloniae. Jednak w następnych wiekach, pamięć o pieczarze zaginęła i w 1908 roku uważano ją za ponownie odkrytą. Największe badania jaskini miały miejsce w latach 1961 - 1971 prowadzone przez Akademię Nauk УРСР. Dla zwiedzających udostępniona w 1968 roku. Naukowcy powstanie jaskini datują na 20 mln lat, jako pozostałość po Morzu Sarmackim.


     W jaskini po drodze znajdziemy tablice informacyjne w języku ukraińskim i angielskim. Napotkamy także fragmenty skalne przypominające części zwierząt np. głowę bawoła, żyrafę, grzbiet krokodyla, głowę węża, słonia, zęby smoka i kilka innych. Szczególnie w początkowej części na ścianach, kryształy gipsu przypominają nieregularnie porozrzucane liście paproci. Osobiście za najpiękniejszy odcinek jaskini, uważam Korytarz Kryształowy, zwany także підземельним квітником, odnosi się w nim wrażenie, tak jakby całe ściany wąskiego korytarza pokryte były kryształowymi kwiatami, mieniącymi się na różne kolory. Oczywiście zdjęcia nie oddadzą uroku tego miejsca.
Na tym odcinku przechodzimy po Grzbiecie Krokodyla (ukr. Хребет крокодила).



    
 Wędrówka krętymi korytarzami nie należy do łatwych. Korytarze są raczej dobrze oświetlone, ale są odcinki, które trzeba przejść w półmroku. Czasem trzeba schylić głowę, w innym miejscu zgiąć się wpół, jednak większość trasy można iść wyprostowanym (przy moim wzroście 190 cm), cały czas zachowując czujność, żeby nie zahaczyć o jakiś stalaktyt :) Jedynym mankamentem jest powrót tą samą drogą, tzn. dochodzimy do miejsca kulminacyjnego i tą samą trasą wracamy do wyjścia. Sprawia to, że druga połowa naszej wędrówki jest już mniej ciekawa, a po drugie w jedną i w drugą stronę będziemy się mijali z turystami idącymi do, lub wracającymi do wyjścia. Przy stosunkowo wąskich korytarzach, najczęściej jedna grupa musi czekać przy ścianie i zwyczajnie ustąpić miejsca. 



     Okolica też, ma do zaoferowania wiele walorów przyrodniczych. Rzeczka o urokliwej nazwie Cyganka, jest miejscem rozrywki drobiu, hodowanego przez mieszkańców, a także zabaw dzieci, którzy samopas razem z gęśmi i kaczkami wędrują beztrosko po wsi. Dla lubiących podziwiać widoki, w rejonie Krzywcza znajduje się pasmo wzgórz zwane - Miodobrody.


Rzeczka o nazwie Cyganka
     Pobyt w Krzywczem kończymy rozmową z jednym z handlarzy, sprzedających na straganie przy parkingu. Kupując jak zawsze pamiątkowy magnes na lodówkę, mężczyzna nieco rozgoryczony opowiada o jaskini. O tym jak sam pisał pracę na jej temat i jakie badania prowadził tam z żoną. 
O współczesnych przewodnikach po kryształowej i lakoniczności przekazywanych przez nich informacji. O tym, że jaskinia ma o wiele więcej informacji i ciekawostek do zaoferowania turyście. I z pozoru zaczynającej się z niczego rozmowy, dowiedzieliśmy się o lekarzu który przeprowadzał eksperyment i kilkadziesiąt dni sam żył w jaskini, badając jej wpływ na swoje zdrowie o znalezionych tam skamieniałych robakach mających kilka milionów lat, o fenomenie rosnącego tam mchu, oraz skąd pochodzą kryształy sprzedawane przez tutejszych handlarzy. Jak za pozwoleniem administratora (i specjalną nieoficjalną opłatą) zbierano worki kryształów, które między innymi trafiły na sprzedawane teraz bryłki, figurki i magnesy.

wtorek, 21 listopada 2017

Lwowskie Orlę - Jurek Bitschan

     Kiedy odwiedzałem Cmentarz Łyczakowski we Lwowie, dysponowałem zaledwie mapą z zarysem cmentarza, jego alejek i zaznaczonymi grobami ważniejszych postaci. Dlatego zwiedzanie tego miejsca, przebyłem kierując się utartymi ścieżkami. Zaczynając od Marii Konopnickiej, Władysława Bełzy, Gabrieli Zapolskiej, podążając dalej główną aleją wzdłuż rodzinnych grobowców, poprzez Cmentarz Powstańców Styczniowych, do Cmentarza Orląt Lwowskich. Grób Jurka Bitschana znalazłem przypadkowo. Zbaczając trochę w lewo, ze ścieżki prowadzącej do wyjścia. W zasadzie nie jest to grób, a pomnik upamiętniający miejsce śmierci młodego chłopaka.
     Wojna polsko-ukraińska o Lwów w 1918 roku, jest to temat rozległy. Kto z nas bowiem nie zna Cmentarza Obrońców Lwowa i historii jaką opowiadają tamte mogiły? Historii młodzieży, która w chwili zamachu stanu, wsparła nieliczne polskie oddziały w mieście i chwyciwszy za broń, stawiła zbrojny opór. W tym poście chciałbym wspomnieć, tylko o jednym wątku z tamtych dni, o  historii jednego chłopca, którego data śmierci przypada właśnie 20 listopada...
Fragment Cmentarza Obrońców Lwowa.
     Jurka wychowywała matka, Aleksandra Zagórska (komendantka Ochotniczej Legii Kobiet), wraz z dr Stanisławem Zagórskim, który był ojczymem chłopaka. Jurek był uczniem gimnazjum im. Jordana, a także harcerzem. W 1918 roku, miał zaledwie 14 lat. W momencie walk o miasto chłopak chciał tak jak jego rówieśnicy, uczestniczyć w obronie Lwowa, jednak na dołączenie do walczących nie dostał zgody rodziców. Ojczymowi długo udało się utrzymać chłopaka z dala od wojny - niestety o jeden dzień za krótko.
     20 listopada, ojczym w domu zamiast Jurka, zastał na stole list o treści:

     Kochany tatusiu! Idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę na tyle sił, by móc służyć i wytrzymać. Obowiązkiem też moim jest iść, gdy mam dość sił, a wojska braknie ciągle do oswobodzenia Lwowa. Z nauk zrobiłem już tyle, ile trzeba było. Jerzy.

     Wieczorem Jurek stawił się na Kulparkowie, skąd kompania miała właśnie wyruszać do walki w kierunku Pohulanki i Snopkowa. Z wyglądu Jurek był raczej mizernej i wątłej budowy ciała, m. in. dlatego zapewne dowódca kompanii por. Stanisław Bergman, długo nie zgadzał się na przyjęcie chłopca do oddziału. Niestety w końcu jednak uległ prośbom młodzieńca. Jurek został oddany pod opiekę, doświadczonemu żołnierzowi dawnej armii carskiej, chorążemu Aleksandrowi Śliwińskiemu.
     Tego dnia rejon Snopkowa zdobyto bez większych trudności, a rozentuzjazmowani Polacy, postanowili pójść za ciosem i pod osłoną nocy zaatakować siły ukraińskie, zgrupowane w koszarach rozlokowanych na przeciwko Cmentarza Łyczakowskiego. Jurek długo nie myśląc, dołączył do oddziału ochotników.

     Polskie natarcie maiło iść od strony cmentarza, na przeciwko którego w koszarach, zgrupowane były główne siły ukraińskie, regularne oddziały Strzelców Siczowych. Na ostrzał od strony cmentarza, odpowiedzieli oni silnym i skutecznym ogniem, który przydusił polską stronę. Jurek schronił się za pomnikiem, pomiędzy kaplicami Baczewskich i Fogotów. Nieopodal niego, zza innego nagrobka strzelał jego opiekun - chorąży Śliwiński. Widząc, że pozycja jego podopiecznego jest regularnie ostrzeliwana, zawołał go do siebie, gdzie było spokojniej. Dzieliła ich od siebie odsłonięta alejka cmentarna. Jurek wyczekał momentu i szybko ruszył.  W tym momencie na środku alejki, dostał kilka postrzałów, co spowodowało że upadł. Przekazy mówią, że nawet wówczas próbował strzelać. Śliwiński chwilę później, sam otrzymał postrzał w głowę, który oderwał mu część twarzy.
     Wykrwawiający się Jurek, ciągle leżał pomiędzy pomiędzy grobami. Zabrał go stamtąd por. Adam Plutecki i przeciągnął za kaplicę Baczewskich. Tam, gdy zakładał mu opatrunek sam otrzymał postrzał w łokieć. Kontratak ukraiński od strony koszar był na tyle silny, że strona polska musiała pośpiesznie wycofać się w kierunku Pohulanki, bez możliwości zabrania rannych. Po pewnym czasie podjęto próbę ich ewakuacji, lecz dotarcie do miejsca gdzie wykrwawiał się Jurek, uniemożliwiał silny ogień przeciwnika.
     Następnego dnia do Lwowa, wkroczyły regularne polskie oddziały i Ukraińcy obawiając się okrążenia, wycofali się z miasta. Tego samego dnia leżące na zakrwawionym śniegu ciało chłopca, znalazł jego ojczym, nieopodal leżało ciało jego opiekuna Aleksandra Śliwińskiego. Obu pochowano w miejscu ich śmierci. Po wybudowaniu cmentarza Orląt Lwowskich zwłoki Jurka Bitschana przeniesiono do katakumb na tym cmentarzu, a ciało Aleksandra Śliwińskiego złożono w kwaterze IX, grób 626.


Upamiętnione miejsce śmierci Jurka Bitschana.
     Kwestia, walczących dzieci, czy to w walkach o Lwów, czy Powstaniu Warszawskim słusznie budzi kontrowersje i skłania do zastanowienia. W przypadku walk o Lwów, szczególnie smutny wydaje się fakt, że w momencie kiedy w mieście, młodzież szkolna i studenci, którzy chwycili za broń, żeby Lwów pozostał polski, mając na przeciwko w większości regularne oddziały, aż trzy tygodnie walczyli sami. Jak później wspominał Józef Piłsudski, po 10 listopada, kiedy wrócił z Magdeburga do Warszawy, na szczytach władzy podnoszono różne kwestie, ale o sytuacji we Lwowie nikt ani razu nie wspomniał. 
     Obrońcy polskości we Lwowie pozostawieni byli sami sobie. A informację o położeniu miasta, przyniósł dopiero w połowie miesiąca pilot Stefan Stec. Dopiero po tym fakcie - 16 listopada, zaczęto przygotowywać plan odsieczy miasta. Zawsze będę przeciwny udziale dzieci w wojnach. Młodzież, która idzie do walki, w wielu przypadkach nie posiada instynktu samozachowawczego, nierzadko zdobywając się przez to na wyczyny wymagające wielkiej odwagi, ale też często szybko oddając w tych momentach to co posiada najcenniejszego - życie. Obwiniać możemy tylko dorosłych, a młodym bohaterom należy oddać hołd za ofiarę jaką ponieśli, być może niesprawiedliwie, ale na pewno w słusznym celu.

Do opowiedzenia historii Jurka, posłużyłem się przede wszystkim w oparciu o publikację:
Stansław S. Nicieja, Cmentarz Obrońców Lwowa, Warszawa - Wrocław - Kraków 1990.

piątek, 20 października 2017

Worochta

Worochta 

     Kiedy przymierzałem się do opisania Worochty (ukr. Воро́хта), zakładałem, że będzie to stosunkowo krótki i bezbolesny post. Ot, piękne widoki, stary most-wiadukt, dwie cerkwie i skocznia narciarska. na której rozgrywają się imprezy ligi podwórkowej. Jednak przy zbieraniu informacji i zgłębieniu tematu, okazało się że ta niepozorna miejscowość, ma dużo więcej do zaoferowania. Szczególnie kilka zapomnianych polskich postaci i wątków...


      Mnie osobiście na wyjazd do Worochty, zachęciła historia mostów kolejowych, ciągnących się przez jej dolinę. Dzisiaj już nieczynnych, porośniętych chwastami i samosiejkami. Są to mosty z olbrzymimi przęsłami - sto lat temu będącymi perełką infrastruktury w tej części Europy. Wjeżdżając do Worochty od strony znanej miejscowości Jaremcze, swoje piękno prezentują najpierw  piękne wzgórza porośnięte lasem, droga ciągnąca się z biegiem Prutu, a następnie rozległe połoniny. Ale to co Worochta mam do opowiedzenia i pokazania, to nie tylko piękne widoki i Huculi ze swoimi tradycjami...
       
      Początki miejscowości historycy datują na XVII wiek. Nazwa miejscowości według podań ma wywodzić się od dezertera Michała Worochty, który uciekł z polskiego wojska w 1598 roku i osiedlił się tutaj. W końcu XIX wieku za czasów Cesarstwa Austro-Węgier, Worochta zaczęła się rozwijać jako centrum narciarskie. Specjalne oddziały wojsk cesarskich, odbywały tutaj kurs jazdy na nartach. Na początku XX wieku rozwinięto region pod kątem sportów zimowych. W czasach II RP Worochtę nazywano drugim Zakopanem. Odbywały się tutaj zarówno biegi, jak i skoki narciarskie. Mało kto wie, że tutaj zbudowano w 1922 roku skocznie narciarską, starszą o trzy lata od zakopiańskiej Wielkiej Krokwi, oraz że w tym samym roku odbyły się w Worochcie pierwsze Mistrzostwa Polski w skokach narciarskich. Jeszcze ciekawszy jest fakt, że wygrała je kobieta - Elżbieta Michalewska-Ziętkiewiczowa. Ustanawiając jednocześnie pierwszy rekord skoczni 32 m. Dziś jest to postać nieznana, zmazana z kart polskiej historii zapewne dlatego, że w czasie okupacji niemieckiej podpisała volkslistę, wyrzekając się jednocześnie polskości.
     W dwudziestoleciu międzywojennym, do Worochty ściągały największe ówczesne sławy narciarstwa takie jak Birger Ruud (dwukrotny mistrz olimpijski, pięciokrotny mistrz świata w skokach). Organizowano tutaj liczne biegi narciarskie m. in. Szlakiem II Brygady LegionówPo wojnie w 1960 zbudowano tutaj kompleks sportowy Ukraina, w którym trenowała kadra Związku Radzieckiego. Z tego co znalazłem w internecie, skocznie narciarskie są w stanie agonalnym. Rozgrywają się na nich jedynie konkursy lig młodzieżowych z regionu.
Worochta, skoczek narciarski - okres II RP, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
      Nietrudno w Worochcie dzisiaj odnaleźć budynki dawnych pensjonatów i zajazdów, które powstawały, wraz z rozwojem turystki w regionie. Niegdyś licznie odwiedzane przez gości i turystów dzisiaj stanowią jedynie cień tamtego okresu. 

Współczesny widok, jednego z przedwojennych pensjonatów.
      Bez trudu odnalazłem powyższy budynek na przedwojennej fotografii. Znajduje się na drugim planie, w prawej części poniższego zdjęcia. Niestety nie udało mi się ustalić jego wcześniejszej nazwy. W pierwszej kolejności nie zainteresował mnie swoją dawną, drewnianą architekturą, lecz mnogością anten satelitarnych. Swoisty miszmasz przeszłości i teraźniejszości, widok niestety kiczowaty, ni jak nie komponujący się z architekturą krajobrazu.

Wiadukt w Worochcie, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
     W Worochcie możemy dzisiaj znaleźć będące już zabytkami architektury, wiadukty kolejowe. I nie mam na myśli tych współcześnie używanych, chociaż przejażdżka tą trasą lokalnym pociągiem, uchodzi za turystyczną atrakcję. Mnie do Worochty przyciągnęła historia już ponad stuletnich wiaduktów kolejowych. Powstały one jeszcze za czasów Cesarstwa Austro-Węgier, a głównym ich architektem był Polak - Stanisław Rawicz-Kosiński. 

Wiadukt w Worochcie, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Teraźniejszość i przeszłość karpackich kolei.
     Decyzja o budowie magistrali łączącej Królestwo Węgier z Galicją Wschodnią zapadła w 1890 roku. Trasa miała łączyć Stanisławów z Marmaros-Szigiet na Węgrzech, a realizację projektu powierzono Kosińskiemu. Największym wyzwaniem był odcinek trasy przed węgierska granicą. Był to teren górzysty z wijącą się w dolinach awanturniczą rzeką Prut. Na uwagę zasługują trzy mosty (jeden z nich w Jaremcze z największym ówczesnym, kamiennym przęsłem w Europie), wiadukt, oraz trzy tunele, z których najdłuższy miał 1200 metrów. Przy budowie zastosowano łukowate konstrukcje z kamienia, które do dzisiaj imponują rozmiarem, kunsztem i pięknie komponują się z krajobrazem. Budowa trwała pięć lat, a jej wyniki były na tyle innowacyjne, że przyciągały inżynierów z całej Europy, którzy wzorowali się na nich i stosowali je potem m. in. w Alpach. Niestety dziś zapomniany, nie mający zasłużonego miejsca w polskiej historii Stanisław Rawicz-Kosiński, ponad sto lat temu był w swoim zawodzie swoistą gwiazdą na skalę europejską.

         Z zabytków należy wymienić jeszcze dwie drewniane cerkwie, obrządku greko-katolickiego. Pierwsza pochodząca z XVII wieku pw. Narodzin Matki Bożej (ukr. Різдва Богородиці), znajduje się na wzgórzu w północnej części wsi. Została przetransportowana do Worochty w 1780 roku, z okolicznej wsi Jabłonica (ukr. Яблуниця). Zbudowana bez użycia gwoździ. W czasie II wojny światowej została zamknięta dla wiernych, a jej budynek przekształcono na stajnię. Odrestaurowana w 1970 i poświęcona w 1994 roku, otwarta dla wiernych w soboty i niedziele.

XVII-wieczna cerkiew pw. Narodzin Matki Bożej.
     Druga greko-katolicka pod tym samym wezwaniem jest młodsza, zbudowana w latach 1924-1929. Także ciekawa, pod względem sakralnej drewnianej architektury. Już z blaszaną kopułą, pięknie mieniącą się w promieniach słońca.

Cerkiew pw. Narodzin Matki Bożej, pobudowana w latach 20-tych XX wieku.
       W Worochcie spędziłem około trzech-czterech godzin, jednak warto jej poświęcić więcej czasu. Oprócz wymienionych obiektów można zobaczyć kościół katolicki z początków XX wieku, oraz wspomniane skocznie narciarskie, których zdjęć niestety nie posiadam.  Do pieszych wędrówek zachęcają góry. Niedaleko od wsi znajduje się baza Заросляк, z której rozpoczyna się szlak na najwyższy szczyt Ukrainy - Howerlę. Myślę, że warto także przejechać się tamtejszą koleją, której uroki jazdy są chwalone w internecie. Na koniec zamieszczam (średniej jakości) film, nagrany z perspektywy nieczynnego wiaduktu, biegnącego równolegle z współczesną trasą.

sobota, 2 września 2017

Chocim

Chocim - pożądana twierdza

       Wpis pojawia się 2 września. Dzień ten zbiega się z rozpoczęciem bitwy, oblężenia chocimskiej twierdzy (ukr. Хотинська фортеця) wojskami tureckimi w 1621 roku.

     W polskiej świadomości zamek w Chocimiu (ukr. Хотинська фортеця) pozostaje trochę w cieniu sąsiadującej z nim twierdzy - Kamieńca Podolskiego, chociaż swoją historią i pięknym położeniem nad Dniestrem, wcale mu nie ujmuje. Może jest tak za sprawą Pana Wołodyjowskiego, która to powieść, a potem serial i film, niejako wypromowały Kamieniec Podolski. Mimo to, Chocim jest tak samo warty odwiedzenia. Tym bardziej, że obie twierdze dzieli od siebie, tylko ponad dwadzieścia kilometrów, a oba zamki są wpisane na listę siedmiu cudów Ukrainy.
Ogólnie, zapuszczenie się w ten rejon Podola, a w zasadzie już Bukowiny, otwiera przed podróżnikiem możliwość zobaczenia kilku innych ważnych miejsc dawnej historii Rzeczypospolitej, m. in. Żwańca i Okopów św. Trójcy, a wszystko to w bliskiej odległości od siebie. Chocimski zamek robi wrażenie już od pierwszego wejrzenia i piszę to nie tylko po swojej reakcji, ale i po zachowaniu innych turystów przekraczających bramę bastionu. Obowiązkowa jest wówczas fotografia na tle zamku, którego perspektywa, na tle malowniczego krajobrazu, najbardziej podkreśla piękno tego miejsca.

Widok starej fortecy od strony południowo-zachodniej.

     Chocim przez lwią część swojego istnienia stanowił miasto graniczne, a co charakterystyczne dla tego typu miast, przez wieki, poprzez zmieniające się granice przynależał do różnych państw: Rusi Halickiej, Mołdawii, Rzeczpospolitej, Turcji, Rosji, Rumuni i Ukrainy. Stanowił ważny punkt na skrzyżowaniu szlaków handlowych. Pierwszy, jeszcze w średniowieczu łączył Bizancjum ze Skandynawią. W czasach nowożytnych dla Polski była to główna droga handlowa, łącząca Rzeczpospolitą z Morzem Czarnym. Przez te tereny wiódł szlak z Rusi Halickiej nad Dunaj, a także tzw. szlak mołdawski łączący Morze Czarne z Zachodem. Być może stąd w różnych opisach twierdzy, doszukamy się źródła pochodzenia nazwy Chocim od słowa - chcieć (ukr. хотіти), mające podkreślać że różne krainy chciały posiadać to strategicznie położone miasto pod swoim władaniem.


      
    
     Historia twierdzy na Dniestrem sięga początków XI wieku, kiedy był to jeszcze drewniany gród. W XII wieku Daniel Halicki i jego syn Lew umocnili twierdzę kamiennym murem. Przebudowana, a w zasadzie zbudowana na nowo za czasów przynależności do Hospodarstwa Mołdawskiego w latach 60-tych XV wieku, za czasów Stefana III Wielkiego. Już w 1476 roku zamek zaznał chrztu bojowego, będąc oblegany przez wojska tureckie pod wodzą Mehmeda II Zdobywcy. Zamek nie poddał się, ale z czasem osamotniona w wojnach z Turcją - Mołdawia, zmuszona była uznać zwierzchność sąsiada i zgodziła się płacić Porcie coroczne daniny. W związku z tym za murami twierdzy w Chocimiu, jako część garnizonu stacjonowali tureccy żołnierze.

      W czasach nowożytnych, przy zaognionej sytuacji i sporach o zwierzchność nad terytorium Hospodarstwa Mołdawskiego, zamek chocimski był świadkiem licznych zmagań na tym terenie. Z nich m. in.: w 1538 roku zdobył go pacyfikując mołdawskiego hospodara Piotra Raresza - hetman koronny Jan Tarnowski. W 1563 na czele Kozaków, twierdzę na krótko zajął Dymitr Wiśniowiecki. Najciekawszymi wydarzeniami są jednak bitwy z 1621 i 1673 roku, a historia tej pierwszej jest szczególnie promowana na terenie muzeum zamkowego.

Dziedziniec zamku ze studnią, basztą komendancką i domem komendanta z charakterystycznym wzorem z czerwonej cegły, oraz dawna kaplica po prawej.
     
     
     Po przegranej bitwie po Cecorą wojska koronne, wraz z Kozakami dowodzonymi przez Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego, stawiły się w Chocimiu. Liczebność wojsk sprzymierzonych wylicza się różnie - od 45 tys. do 70 tys. Na przeciwko nich stanęła 150 tysięczna armia Osmana II, wspierana przez Chanat Krymski, Hospodarstwa Mołdawskie i Wołoskie. Chociaż na niektórych ukraińskojęzycznych stronach (w tym Wikipedii) podawane są liczby i 300 000 wojsk tureckich. Dowództwo nad obroną objął Jan Karol Chodkiewicz, który zresztą w trakcie pięciotygodniowego oblężenia zmarł, na kilka dni przed zawieszeniem broni. Przed śmiercią dowództwo przekazał Stanisławowi Lubomirskiemu. Pod Chocimiem był także królewicz Władysław, ale z powodu choroby nie brał udziału w bitwie.
      Ranny w rękę na kilka dni przed pierwszymi natarciami na twierdzę, został także Piotr Sahajdaczny, którego oddział wpadł w zasadzkę Janczarów. Sam Zygmunt III po bitwie, przydzielił hetmanowi osobistego francuskiego lekarza, który nie był jednak w stanie wyleczyć Sahajdacznego i ten zmarł wiosną następnego roku w Kijowie. W oblężeniu Chocimia Kozacy odegrali ogromną rolę, to na nich spadł główny ciężar pierwszych, najcięższych starć. Nie przybyli jednak pod Chocim za darmo, wcześniej Sahajdaczny udał się na rozmowy z królem do Warszawy, domagając się w zamian reform dotyczących cerkwi prawosławnej, zlikwidowanej wcześniej Unią Brzeską, oraz przywilejów dla Niżowców. Bitwa trwała pięć tygodni i zapewne bezskuteczność ataków, oraz zbliżająca się zima zmusiła Turków do rozpoczęcia rokowań z obrońcami. Zakończyły się one traktatem, potwierdzającym warunki pokoju z Buszy 1617 roku. Legenda głosi, że w momencie zawieszenia broni obrońcom pozostała, tylko jedna beczka prochu…


Obraz z ekspozycji zamkowej, przedstawiający bitwę 1621 roku.
Fragment ekspozycji zamkowej umieszczonej w podziemiach zamku, prezentującej głównie machiny oblężnicze.

Fragment ekspozycji zamkowej - zbroja husarska.

    
      Druga ważna w naszej historii, bitwa chocimska miała miejsce w 1673 roku. Było to rok po zawarciu kompromitującego dla Rzeczpospolitej pokoju w Buczaczu. Tym razem to Turcy bronili twierdzy i byli atakowani przez wojsko Rzeczypospolitej, pod wodzą jeszcze wówczas hetmana Jana Sobieskiego. Wojska Husseina Paszy poniosły sromotną klęskę. Polsko-litewskie wojska odcięły im odwrót. Spośród ponad trzydziestu, ocalało ledwie kilka tysięcy Turków. Zwycięstwo nie zostało przełożone na sukces polityczny, natomiast podniosło prestiż Rzeczpospolitej. Jan Sobieski utorował nim sobie drogę kariery, która zaprowadziła go do korony, natomiast Turcy nazywali go od tej pory Lwem chocimskim.
Fragment muru zachodniego z bramą Jasską (ukr. Ясська брама).
      
     
     Dla potrzeb stacjonującego tu wojska tureckiego wzniesiono meczet Aja Sofia, którego ruiny widoczne są do dzisiaj. Turcy przeciągiem ponad stu lat, trzykrotnie na tym terenie ścierali się z Rosją i polegli dopiero za trzecim razem. Kończący wojnę 1806-1812 traktat w Bukareszcie, zatwierdził przejście chocimskiej twierdzy w ręce Rosji. Dla stacjonującego garnizonu wojska, władze carskie zbudowały na terenie twierdzy w 1835 roku cerkiew p. w. Aleksandra Newskiego, która zachowała się do dzisiaj. W połowie XIX stulecia tracąca na znaczeniu twierdza chocimska uległa likwidacji.
Z lewej strony na przeciw cerkwi, widoczne pozostałości po XVIII-wiecznym meczecie Aja Sofia.
Widok zamku, cerkiew i ruiny meczetu Aja Sofia (fot. końca XIX wieku), ze zbiorów na zamku.
       
     
      Zamek jest otwarty dla zwiedzających. Przy wjeździe na parking znajduje się kasa biletowa. Bilety są sprawdzane dopiero przy wejściu na starą fortecę. Zamek posiada kilka ekspozycji. Są to zarówno artefakty z wykopalisk, repliki strojów z epoki, broń, maszyny oblężnicze, galeria archiwalnych zdjęć, oraz galeria historycznej sztuki współczesnej i reprintów. Dodatkowo ciekawym punktem znajdującym się w baszcie południowo-zachodniej jest ekspozycja sali tortur, która zatrzymuje na dłużej zwiedzających ją turystów. Już drugi rok z rzędu zauważyłem jak na dziedzińcu zamkowym, porządku strzegł stary leniwy kot. W parze z ochroniarzem grającym w strzelankę na swojej komórce, razem pilnowali porządku na obiekcie.



      
      
     Warto obejść zamek dookoła. Można wtedy lepiej się przyjrzeć zdobiącym 40-metrowe mury, wzorom z chrześcijańskimi motywami (ponoć zaczerpniętymi z Bizancjum), które przetrwały nawet czasy tureckie. Interesująca jest także tajemnicza ciemna plama na ścianie fortecy, z której powstaniem wiąże się szereg legend. Zamek pięknie prezentuje się od strony Dniestru, szczególnie z drugiego brzegu. Muszę się jednak przyznać, że z tej strony widziałem go jedynie na fotografiach. Grafik dnia nie pozwolił na poświęcenie tej eksploracji, aż tyle czasu.



      
     Po drodze z parkingu w stronę zamku, stoi pomnik hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego. Przechodząc obok straganów rozmieszczonych nieopodal szukając kolejnego magnesu na lodówkę, przysłuchałem się opowieści ukraińskiego przewodnika, który oprowadzał właśnie wycieczkę dzieci. Opowiadał, że tutaj stoi pomnik hetmana Piotra Sahajdacznego, dowódcy wojsk ukraińskich w bitwie. Na pytanie o polską część obrony, przewodnik dodał, że dowodził nią Jan Karol Chodkiewicz, któremu choroba w rzeczywistości uniemożliwiła realną komendę i w trakcie oblężenia na jej skutek umarł, natomiast cały ciężar natarcia skupiony był na Zaporożcach.
Natomiast uczestnictwo Polaków w bitwie zaznaczone jest według przewodnika na pomniku. Otóż część żołnierzy otaczających Sahajdacznego ma osełedce (ukr. оселедець), a część jest podstrzyżona po staropolsku. Jedni to Kozacy, a drudzy mają ukazywać Polaków. Kiedy wycieczka odeszła, podszedłem do pomnika. Chwilę przyglądałem się szukając wspomnianych Polaków z podgoloną głową. Niestety, może przewodnik, którego twierdza jest jak drugi dom, lepiej ich dostrzega...
Pomnik hetmana Piotra Konaszewicza Sahajdacznego.
   
     
     Szkoda także, że pomnik powstały w 1991 roku, czyli w momencie powstania niepodległej Ukrainy nie przyjął innej formy. Byłem na zamku w Chocimiu dwa razy. Za każdym razem spotykałem, oprócz licznych turystów z różnych kątków Ukrainy, autokar polskiej wycieczki. Przyjemnie byłoby, myślę dla jednych i drugich, gdyby po drodze do zamku gości witały pomniki nie jednego, a obu hetmanów stojących ramię w ramię, przy chocimskim zamku. Oto dwaj wielcy mężowie, pierwszy dowódca w największej polskiej glorii XVII wieku - Kircholmu, drugi zdobywca Kaffy, obaj biorący udział w wojnie z Moskwą i obaj oddający tutaj życie. Chodkiewicz umierający w Chocimiu, a Sahajdaczny na skutek bitewnych ran otrzymanych w tym miejscu. Pomnik taki z pewnością nie odbierałby wielkich zasług Sahajdacznemu. Nie przekłamywałby też tego co znajdziemy na stronach internetowych, czy przewodnikach turystycznych, opisujących historię bitwy. Natomiast pokazałoby przykład jak w dawnych czasach, współpraca naszych obu narodów, owocowała w walce z wrogami zagrażającymi naszym granicom. Może w wieku wojen to właśnie Rzeczpospolita nie Dwojga, a Trojga Narodów była właściwą koncepcją polityczną.

     Niestety, przeglądając materiały w ukraińskojęzycznym internecie mówiące o bitwie 1621 roku, rolę Rzeczpospolitej maksymalnie się marginalizuje. Do tego stopnia, że w jednym z nich napotkanym przeze mnie filmów, obrońców twierdzy nazywa się: Kozakami Piotra Sahajdacznego wraz z sojusznikami, a w innym całkowicie się o nich nie wspomina. Z historii naszych obu narodów uwypuklone są w większości nasze tragiczne dzieje i niezabliźnione rany. Natomiast Chocim, jest jednym z niewielu, odwrotnym, pozytywnym przykładem - niestety niewykorzystanym, a może wręcz specjalnie pominiętym w turystyce historycznej.